Róże to coś, co z mazideł okołotwarzowych malowajki lubią najbardziej (no dobra, najbardziej zaraz po błyszczykach). Zwłaszcza róże chłodne. I takiż jest Inglotowy maluch z numerkiem 72, który przyleciał do mnie z wyprzedaży u Patrycji.
Róż jest matowo-satynowy, drobniutko zmielony, baaardzo delikatny - chyba nie sposób zrobić sobie nim rumianego placka na twarzy. Trzyma się przyzwoicie nawet na pokrytym tylko warstewką podkładu, niezmatowionym pudrem poliku. Estetycznie znika z twarzy, wieczorem prawie nie ma po nim śladu.
podkład - The Balm Balmshelter Light
korektor - Helena Rubinstein Magic Concealer 01
tusz - Lovely Pump up Mascara
cień - Inglot matte 329
róż - Inglot 72
błyszczyk - MAC Lovechild
Taki o, delikatesik na wiosnę. Lubię to!
Bardzo ładny i naturalny róż :)
OdpowiedzUsuńmiałam, ale diabelstwo szybko się kończy...
OdpowiedzUsuńliczę, że przy moim powolnym zużywaniu trochę mi posłuży:)
Usuńsprawdzi sie bladziochom:)
OdpowiedzUsuńoj tak, zdecydowanie:)
UsuńFajny kolorek :) ale dla mnie osobiście chyba byłby za słodki :)
OdpowiedzUsuńciekawi mnie jak będzie wyglądał na trochę opalonej skórze, wydaje mi się, że wtedy efekt będzie mniej cukierkowy:)
UsuńDaje bardzo ładny i naturalny efekt!
OdpowiedzUsuńmam go i lubię :)
OdpowiedzUsuńale wiosenny kolorek ;)
OdpowiedzUsuńdokładnie:)
UsuńBardzo ładny kolor, daje zalotny efekt;)
OdpowiedzUsuńhah, zalotny:))
UsuńBardzo ładny, delikatny kolor :)
OdpowiedzUsuńŚlicznie Ci w nim, ja również lubię takie żywe odcienie :)
OdpowiedzUsuńŁadny kolor, bardzo Ci pasuje :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, świerzo wygląda.
OdpowiedzUsuń