poniedziałek, 17 marca 2014

wodzenie na pokuszenie, czyli Colour Alike z colorowo.pl


Podejrzewam, że mój post będzie jednym z pierdyliarda chwalipięckich wpisów, które pojawią się dziś lub w nadchodzących dniach, a dotyczyć będą zamówień z colorowo.pl. Colorowo uszczęśliwiło nas bowiem niemałymi zniżkami z okazji kobiecego święta. Na profilu firmy można było przeczytać, że zamówienia przeszły ich najśmielsze oczekiwania. Nie zdziwiło mnie zatem, że mimo opłaty za przesyłkę priorytetową lakiery doleciały do mnie dopiero dziś, czyli w 6 dniu roboczym od złożenia zamówienia. Bardziej zaskoczona jestem brakiem jednej pozycji, bo emalii kliknęłam 6, a dostałam 5, mimo, że na paragonie jak byk stoi sześć sztuk. Ale nic to, mail do colorowo w tej sprawie już poleciał, liczę więc, że wkrótce dowiem się co z brakującą sztuką.

A tymczasem moje nabytki - nikogo chyba nie zdziwiło, że większość to błyskotki?...




Zaraz biorę się za porównanie holo topu od CA z holographic hero od Gosha, bo jak tak stoją obok siebie to wyglądają identycznie. Chociaż już widzę, że top jest rzadszy, przez co zapewne delikatnie kryjący.


A Wam kliknęło się coś w czasie tej promocji? Rzućcie linkami do Waszych chwalipięckich postów!

środa, 12 marca 2014

śliwką po paznokciach, czyli DIOR Vernis Black Plum 981


Mój pierwszy raz z lakierem za blisko stówkę. I o ile w kolorze zakochałam od pierwszego wejrzenia, o tyle cała reszta niestety nie powaliła mnie na kolana.




W zależności od światła widzimy tu śliwkę węgierkę, śliwkę dostępną aktualnie w Biedrze, a która nie wiem jak się nazywa, śliwkę bordową lub śliwkę fioletową. No nieważne, dla kogoś kto lubi śliwki - Śliwkę Piękną.

Nie byłabym sobą, gdybym długo ponosiła manicure bez żadnej błyskotki, więc już na drugi dzień na palcu serdecznym zagościł, atocośnowego!, holo topping, please!, którego pewnie macie już dosyć, a mnie nie znudzi się chyba nigdy.




Dwa dni później miałam już stare końcówki, trzeciego odpryski - wszędzie poza paznokciem palca serdecznego. Śliwa wysychała przyzwoicie, dwie warstwy emalii pokryły płytkę z lekkimi prześwitami, co możecie dostrzec na niektórych zdjęciach. Ogólnie szału nie ma. A za tę kasę fajnie byłoby jednak, gdyby był. Szczęśliwie lakier nie mój, a na gościnnych występach. Za tę sumkę bowiem można mieć kilka pozycji o zbliżonych, albo i lepszych, właściwościach.



poniedziałek, 10 marca 2014

jasnoróżowo na matowo, czyli róż Inglot nr 72



Róże to coś, co z mazideł okołotwarzowych malowajki lubią najbardziej (no dobra, najbardziej zaraz po błyszczykach). Zwłaszcza róże chłodne. I takiż jest Inglotowy maluch z numerkiem 72, który przyleciał do mnie z wyprzedaży u Patrycji.




Róż jest matowo-satynowy, drobniutko zmielony, baaardzo delikatny - chyba nie sposób zrobić sobie nim rumianego placka na twarzy. Trzyma się przyzwoicie nawet na pokrytym tylko warstewką podkładu, niezmatowionym pudrem poliku. Estetycznie znika z twarzy, wieczorem prawie nie ma po nim śladu.


podkład - The Balm Balmshelter Light
korektor - Helena Rubinstein Magic Concealer 01
tusz - Lovely Pump up Mascara
cień - Inglot matte 329
róż - Inglot 72
błyszczyk - MAC Lovechild


Taki o, delikatesik na wiosnę. Lubię to!

sobota, 8 marca 2014

kolorowe błyskotki, czyli wiosna na paznokciach


Myślicie, że to już? Że to ona, na stałe? Czy jeszcze się wycofa i posypie śniegiem około połowy marca jak w zeszłym roku? A zresztą, nieważne! Ważne, że teraz trwa, że grzeje, że można usadzić dupkę na piachu, słuchać co morze gada i pobłyskać w słonku kolorowymi paznokciami.




kciuk - OPI Cajun Shrimp
wskazujący - OPI Flit a Bit
środkowy - OPI Flower to Flower
serdeczny - EVELINE mini max 834
mały - OPI Dim Sum Plum
top - ESSENCE Holo topping, please!



czwartek, 6 marca 2014

BalmShelter Light, czyli nawilżający krem tonujący od The Balm


Jakiś czas temu skorzystałam z małej wyprzedaży u Patrycji . Przygarnęłam krem Yes To Tomatoes, który uwielbiam, a którego ostatnio jakoś nie mogę dorwać w Sepho, oraz cudny, chłodny róż Inglot 72. Patrycja dorzuciła mi do paczki gratisy w postaci upakowanych po brzegi słoiczków z odlewkami kosmetyków, które - śmiem twierdzić po raptem kilku dniach używania - okazały się świetne dla mojej skóry. Jeszcze raz dziękuję, P.! :)

Dziś kilka słów o nawilżającym kremie tonującym BalmShelter od The Balm. Nie miałam nigdy do czynienia z tą firmą, choć nie ukrywam, że ostrzę sobie zęby, a właściwie poliki, na brązer, który pokazywała ostatnio Idalia. Niewykluczone więc, że nasza znajomość się rozwinie. Ale do rzeczy.

Na stronie The Balm możecie zobaczyć dostępne odcienie kremu. Ja mam drugi w kolejności, Light. Pełnowymiarowe opakowanie zawiera 64g produktu i np na stronie Kosmetykomanii kosztuje niecałe 80zł.
Na wstępie wiemy o nim, że "jest to niezwykle lekki, jedwabiście gładki podkład z filtrem przeciwsłonecznym SPF18 pomoże poprawić wygląd Twojej skóry. Doskonale wyrówna jej koloryt i teksturę, pozostawiając ją idealną."


zdjęcie kremu pochodzi ze strony producenta


Po kilku naszych wspólnych dniach śmiem twierdzić, że krem jest świetny i bardzo sobie życzę, żeby ta opinia nie uległa zmianie, bo odpowiada mi w nim zapach, konsystencja i działanie, czyli to wszystko co powoduje, że moja skóra po spotkaniu z nim jest dopieszczona. Bardzo dobrze nawilża, ładnie wyrównuje koloryt, jest delikatny, lekki, niewyczuwalny na twarzy. Nie ma mowy o plamach czy nierównościach nawet wtedy, gdy nakładam go nie zerkając w lusterko.
Za pierwszym razem użyłam go na regulujące serum do cery tłustej i mieszanej z firmy Baikal Herbals, który też znalazłam wśród gratisów (nie mam w tej chwili takiej skóry, bo na jesień, zimę i wczesną wiosnę zawsze zmienia się na normalną, poza tym miesiące ograniczenia kolorówki i pielęgnacji do minimum przyniosły, jak już Wam pisałam świetne efekty i nie mam większych problemów z cerą - odpukać!) i BalmShelter połączył się z nim znakomicie. W kolejnych dniach nakładałam go już na gołą, potraktowaną tylko micelem twarz i już wiem, że tak noszony sprawdza się jeszcze lepiej, a nawilżenie jakie daje jest bardziej odczuwalne.
Nieprzypudrowany świetnie trzyma się skóry, nie ściera, choć ewidentnie musi znikać z twarzy, gdyż przy popołudniowym demakijażu nie ma po nim śladu na płatku kosmetycznym. A skóra mimo to nadal wygląda dobrze.




Krem delikatnie utlenia się na skórze. Nie wiem czy tę tendencję mają wszystkie odcienie z dostępnych - podejrzewam, że tak - dlatego kupując go na zimowe miesiące pewnie wybrałabym odcień Lighter than Light. Chociaż nie wiem, czy nie byłby zbyt różowy. Na powyższym zdjęciu możecie zobaczyć jak wygląda nałożony na różowoblady nadgarstek, a jak na lekkożółtkowopiegowy polik.




Po rozsmarowaniu BalmShelter ładnie neutralizuje czerwoności występujące na twarzy, nie chowa większych przebarwień czy zasinień pod oczami, ale z powodzeniem mogę go nosić solo, bez korektora, bo efekt jaki daje - nawilżona, naturalnie ujednolicona skóra - jest dla mnie wystarczający.

Po dodaniu odrobiny różu, tuszu, błyszczyka oraz ciemnobrązowego cienia na brwi i dolną powiekę mam gotową twarz wyjściową przy użyciu minimalnej ilości kosmetyków - lubię to!




podkład - The Balm Balmshelter Light
tusz - Lovely Pump up Mascara
cień - Inglot matte 329
róż - Inglot 72
błyszczyk - MAC Lovechild


Znacie kosmetyki The Balm? Któreś szczególnie polecacie?


wtorek, 4 marca 2014

mój pierwszy raz z matem, skórą i ćwiekami ;)


Nie przepadam za matowymi paznokciami. Tak samo jak za piaskowymi/żwirowymi/cukrowymi. Paznokcie mają błyszczeć i być gładkie. ALE. Ale po tym, co ujrzałam u Chalkboard Nails TUTAJ i TUTAJ! <3 zapragnęłam natychmiast udać się do drogerii po matujący top. Naprędce przeleciałam Wasze blogi w celu znalezienia w miarę porządnego i jednocześnie najłatwiejszego do zdobycia na już. Wybrałam Lovely Matte Top Coat i zabrałam się do roboty.

W pierwszym linku, który mnie zainspirował, macie krok po kroku wyjaśnione jak zrobić taki dziurkowano-skórzany manicure. Ja zrezygnowałam z perforacji, bo nie dorobiłam się jeszcze specjalistycznego urządzenia do kropkowania, a główki od szpilek, którymi dysponuję ani żaden inny sprzęt nie dał zadowalającego efektu. Dlatego postawiłam na, ekhem... skórę z ćwiekami.




kolejność nakładania:
  • bezbarwna baza - pozostawiona do wyschnięcia
  • pierwsza warstwa czarnego lakieru - j.w.
  • druga warstwa tej samej emalii i po krótkim odmuchaniu, czyli jakichś 15 sekundach...
  • ...jedna warstwa wysuszacza i na nią, natychmiast po zakręceniu buteleczki...
  • ...jedna warstwa matującego topu
  • na niedoschniętą plastyczną powłokę nałożone i dociśnięte heksy robiące za ćwieki 

Nie musicie brać przykładu ze mnie i z powodzeniem możecie nałożyć dowolne zdobienie równo po środku płytki, a nie zjeżdżać na boki. No ale to już jak wolicie, wiadomo.
Wbrew pozorom ta wytworzona z kilku niewysuszonych warstw matowa poduszeczka utwardza się dość szybko. Po zrobieniu zdjęć i pobieżnej ich selekcji mogłam już bez problemu korzystać z dłoni.



w przedsięwzięciu udział wzięły następujące lakiery:

bazowy Eveline 8w1
czerwonoróżowopomarańczowokoralowy OPI Cajun Shrimp
czarny My Secret 121
przyspieszający wysychanie Sally Hansen Insta Dry
matujący Lovely Matte Top Coat
oraz
heksy Catrice z limitowanki Feathers and Pearls


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...